Moja słabość? Kolorowe cacka. Rzecz o oszczędzaniu

Moja słabość? Kolorowe cacka, jak te śliczne podstawki, te kubeczki, te sóweczki, świeczuszki, poduszki, kwiatuszki, doniczki, pieprzniczki, kolczyczki i pół tony drobiazgów z mojej kosmetyczki.
Też tak macie, że nie potraficie się powstrzymać jak widzicie coś ładnego? A jak dodatkowo jest małe i tanie, lub raczej relatywnie tanie, to już jest wasze? Moja przyjaciółka z dzieciństwa do tej pory sobie ze mnie żartuje i nie raz mnie spointowała, że z zakupu droższej rzeczy zrezygnuję, potrafiąc sobie logicznie wytłumaczyć, że jej nie potrzebuję, ale w międzyczasie taką samą kwotę wydam na drobiazgi. Co gorsza potem człowiek nawet nie wie na co wydał pieniądze, bo przecież tych drobiazgów się nie liczy. A one jednak kosztują.
Co jakiś czas próbuję nowe sposoby na poradzenie sobie z kompulsywnym wydawaniem pieniędzy.
Świetny sposób to wyznaczenie sobie budżetu i wybieranie pieniędzy z bankomatu. Podzielenie tego budżetu na tygodnie, a nawet oszacowanie kwoty przypadającej na dzień jest dobrym sposobem na ukrócenie kompulsywnego wydawania, zwłaszcza na małe głupoty z rodzaju tych leżących przy kasie. Czy takich jak luksusowe delikatesy, słodycze w ogóle czy jakieś drobne ozdoby, kolorowy kosmetyk z taniej, a dobrej marki. Jak wiesz, że jest środa, a ty już musisz się zadłużyć w budżecie na przyszły tydzień to łatwiej jest się powstrzymać i odłożyć zakup na te parę dni kiedy będziesz przynajmniej na bieżąco z gotówką. A widząc ile masz w portfelu to wiesz. Płacąc kartą tylko ci się tak wydaje i łatwo jest samego siebie oszukać. A mając w portfelu gotówkę, która miała ci wystarczyć na ten tydzień nie da się pogubić w rachunkach. Albo masz te dodatkowe 10 zł, albo nie masz. Na mnie to działa, niestety tylko krótkoterminowo. W sytuacjach, gdy muszę spłacić debet, który zrobiłam w zeszłym miesiącu, bądź w kolejnym spodziewam się większych wydatków.
Mój drugi sposób, chociaż może to tylko sposób na oszukiwanie samej siebie, bo zawsze tym kończą się moje próby ograniczenia wydatków pierwszym sposobem, to kupić coś droższego, ale bardziej pożytecznego. To mogą być różne rzeczy w zależności od twojego budżetu. Lepsze buty z prawdziwej skóry, które przetrwają więcej niż jeden sezon. Albo jeśli dysonujesz trochę większym budżetem i to właśnie na buty potrafisz regularnie wydawać swoją pensję to kurs języka obcego, serię masaży albo wycieczkę krajoznawczą. To polecam najbardziej osobom, które żyją z miesiąca na miesiąc i mimo, że nie zarabiają najgorzej i stać je na różne rzeczy, to jakimś dziwnym trafem nie stać ich na spełnianie swoich marzeń.
Trzeci sposób, najbardziej efektywny, bo wymagający najmniej motywacji. To przestać się wodzić na pokuszenie. Biblijnie, ale prawdziwie do bólu. Nie wchodzę na zalando, answera, domodi i podobne. Te mi się ciągle w reklamach wyświetlają. Z żalem przestałam regularnie oglądać Maxineczkę i RLM. To naprawdę pomaga, ale ile tak można? Lepiej było by mieć racjonalne podejście do zakupów. Ostatnio trochę mi się sama wykluwa. A skąd? No cóż, kolorówka już mi się nie mieści. Jak pomyśle ile mam cieni i jak rzadko używam czegokolwiek co nie jest nudziakiem to od razu odkładam cacko na półkę. Choć nie zawsze...
To są takie sposoby, które ja stosuję, ale które tak naprawdę pomogły mi ostatnio spełnić swoje marzenia i trochę przeorganizować swoje życie. Spektakularnych efektów jeszcze nie widzę. Bo wydałam na dwie większe rzeczy, na które przez długi czas nie było mnie stać. Ale nawet przyjmując, że wydatek to wydatek, to wciąż zamiast zaczynać nowy miesiąc na debecie, mam żenująco małe, ale oszczędności. Także z czystym sumieniem polecę te moje 3 sposoby, każdemu kto je odnajdzie.

Dodam tylko, że w celu planowania budżetu bardzo się przydaje inny sposób na oszczędzanie jakim jest spisywanie wydatków. Bez tego naprawdę trudno jest powiedzieć sobie z ręką na sercu ile się na co wydaje, a nie wiedząc tego nie będziemy w stanie wyznaczyć sobie realnego celu możliwego do osiągnięcia. Przecież chcemy coś zmienić, a nie zniechęcić się i znaleźć sobie kolejną wymówkę. Jednak samego spisywania wydatków sposobem bym jeszcze nie nazwała. Mi niestety średnią różnicę robi to czy ja widzę na kartce, że wydałam dajmy na to tysiąc złotych na buty (tyle w jednym miesiącu to mi się jeszcze nie udało, nawet jak w takich kwotach, to sobie racjonalizuję wydając na różne rzeczy) czy ja widzę te buty w szafce. Przecież wiem ile kosztowały, i że wszystkie są z jednego sezonu. I w tym, i w tym wypadku mrugnę, potrząsnę głową i zapomnę. Ale jak sobie włożę do portfela 200 zł myśląc, że ma mi wystarczyć na tydzień. Realnie sobie policzę, że jeśli nie będę codziennie kupowała kabanosów, borówek lub czekolady z Lindt’a to mi to spokojnie zostanie na imprezę w weekend lub nową bluzkę. A ja w środę widzę, że mi w portfelu zostało 50 zł, a w sumie nie kupiłam nic konkretnego... To, to na mnie jednak działa. Trochę się oszukuję, ale działa. A na was co działa? Może i się poszczęści i ktoś tu wejdzie i podzieli się ze mną lepszym sposobem, niż te które do tej pory zastosowałam.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zabawy z gofrownicą

Balsam i krem do rąk o zapachu Peonii z Sephora

Jarmark Świąteczny w Krakowie

Trzy ulubione ziółka

W kolorach jesieni - kosmetyczne liski