Wstawki: Rozważania o samotności

Czy naprawdę żeby kogoś poznać należy najpierw nauczyć się być sobie samym? A może troszkę się nam zaciera różnicę między byciem samemu sobie a z samym sobą. Z byciu ze sobą samą nie mam żadnego problemu. Nawet się lubię, nauczyłam się sobie wybaczać. Jestem trochę zbyt mało energiczna i za dużo wydaję, ale jak idę sama na spacer to wierzcie mi, że świetnie się bawię. Lubię rozmyślać i lubię też te swoje myśli, długie kąpiele i to, że nikt mi nic nie narzuca. Nie zagląda mi do portfela, garnka ani nigdzie mi nie zagląda. Lubię swobodę, tą naprawdę niczym nie ograniczoną swobodę, którą daje bycie samemu. Ale nie wszystko daję taką samą satysfakcję w pojedynkę. Pójście do kina czy do restauracji to naprawdę nie to samo. Tak, tak, oczywiście można pójść z kimś. Koleżanką czy kolegą, ale wychodzenie do kina za każdym razem z inną osobą, jest innego rodzaju doznaniem niż dzielenie tych odczuć z tą samą osobą. Wspólne omawianie właśnie pooglądanego filmu ograniczać się będzie tylko do tego filmu. Odniesienie do wcześniej widzianych dzieł zawsze będzie odniesieniem do doświadczeń jednostki, a nie do wspólnych doświadczeń. Można mieć oczywiści jednego konkretnego kumpla od filmów, ale będzie to wtedy nasz partner w tej dziedzinie. A skoro mamy w czymś partnera to nie jesteśmy sami.
Czy też macie tak, że o potrzebie nauczenie się bycia ze sobą zazwyczaj mówią wam samotni ludzie? Samotna koleżanka, albo Pan/Pani z YouTube? W podobnej rozmowie osoby z kimś związane mówią, nie martw się na pewno jeszcze kogoś spotkasz. Czy osoba dająca rady gdzieś w Internecie, powiedzmy taki znawca, faktycznie może radzić nam co mamy zrobić zanim wejdziemy w związek skoro sam w żadnym nie jest? Taka osoba na pewno może podpowiedzieć co zrobić, żeby lepiej się poczuć w sytuacji, w której jesteśmy, ale tu mówimy o wychodzeniu z tej sytuacji. A co z ludźmi z naszego, realnego otoczenia? Tak się składa, że w moim przypadku, osoby, które najbardziej przekonywały, że za bardzo chcę kogoś mieć i musze się nauczyć być sama dały się zeswatać. Poznać z kimś przez kogoś. Ja nie mówię, że to jest złe. Najwyraźniej to jest bardzo dobre. Tylko dlaczego zamiast radzić mi, żebym polubiła samotność, mnie z kimś nie zapoznają tak jak ich ktoś zapoznał?
Wydaję mi się, że gdy mówimy o tym mylimy bycie samemu z samoakceptacją, oraz przebywanie w samotności z samotnością. Leżąc w ciepłej wannie z piana to ja jednak wole być sama i nie czuję się wtedy samotna, ale wracając codziennie do mieszkania, w którym nikt na mnie nie czeka czasami się taka czuję. Potem wchodzę, jem coś smacznego, piję coś ciepłego i jest mi dobrze. Robię sobie obiad na następny dzień i nie jest mi źle, że znowu ja ten obiad robię, ani że nikt za mnie nie wymyśli co mam zrobić. Nie potrzebuję, żeby mnie ktoś wyręczał, oczywiście nie ze wszystkim sobie radzę, ale nie mam potrzeby, żeby ktoś to za mnie robił. Jest mi git ze sobą, ale gdy zrobię naprawdę pyszny obiad, to chciałabym się nim z kimś podzielić. I tak, tak samo jak z kinem mogłabym ogarnąć jakąś koleżankę, a nie potrzebować stałego partnera.W tym tkwi szkopuł, przynajmniej tak mi się wydaję, w słowie stały. Partner jest stały. Przynajmniej tak zakładamy. Związki się zaczynają i związki się kończą. Statystycznie więcej się nawet kończy, ale każdy, dobra prawie każdy z nas dąży do tego, żeby na jakimś etapie życia wejść w związek, który się skończy dopiero wraz ze śmiercią jednego z partnerów. Taki od teraz na zawsze, kiedykolwiek to zawsze nastąpi. I tego nie da się niczym zastąpić.
Na pewno znajdzie się ktoś kto powie, że on nie ma partnera tylko do tych czynności, które wymieniłam, lub współdzielenia innych aktywności, on ma ulubioną koleżankę czy kolegę. Ale taka osoba jest właśnie naszym stałym partnerem. W pewnym momencie mojego życia się zorientowałam, że mimo iż większość czasu pozostaję samotna, zazwyczaj miałam jakiegoś bardzo bliskiego przyjaciela. Powiedzmy frienzona, który w zasadzie dawał mi wszystko co męski partner może dawać poza sferą seksualną. Bo z braku właśnie tej chemii owi mężczyźni byli moimi przyjaciółmi nie partnerami. Ale istnieją przecież białe małżeństwa więc czy taka przyjaźń wiele się rożni? A może to taki biały związek, który od małżeństwa różni się tylko tym, że się skończył (rozwody zostawmy z boku). Może dlatego kiedyś byłam sama, ale nie samotna. Może dlatego kiedyś mniej jasno zauważałam co mnie razi w tej radzie. Naucz się być sama ze sobą. Super, lubię się, ale naprawdę nie wpływa to na moje odczucie samotności.
Zwróć uwagę na to czy osoba, która daje ci taką radę jest samotna. Czy nie ma obok biskiej przyjaciółki lub przyjaciela, albo rodziców. Bo akceptacja samego siebie, a bycie samemu to naprawdę dwie różne rzeczy i aż mam wrażenie, że sugerowanie naucz się być samemu ze sobą jako sposób na samoakceptację zakrawa o sugerowanie, że osoby, które są w związkach nie mogą się akceptować, bo przecież same nie są? Oczywiście, wyciszenie się i wsłuchanie w samego siebie, co najłatwiej zrobić w samotności jest doskonałą metodą aby zaobserwować co tak naprawdę o sobie myślimy i czy się akceptujemy. Ale zakładanie, że siebie nie akceptujemy bo czujemy się samotni poprawne być nie może.
A dlaczego tyle o partnerze? Czemu przez cały ten tekst przewija się, że chciałabym mieć chłopaka? Czemu nie poszukam sobie stałej koleżanki na wypady do kina, lub grupy znajomych na piątkowe kolacje? Bo znajomości się rozpadają. Znaczy wróć, spoko mogę to zrobić, staram się to są fajne pomysły. Ale to są dodatkowe umilacze życia, a nie główny sposób na jego spędzenie. Mając partnera mogłabym robić dokładnie te same rzeczy. Jeśli cos się nie wyklucza, to nie może też się zastępować. To tak jakby komuś kto zapomniał obiadu sugerować, żeby od razu zjadł deser. Skoro miał być obiad, a potem deser to jak sam deser miałby wystarczyć za oba?

Druga sprawa utrudniająca to rozwiązanie to fakt, że znajomi odchodzą. Znajomości się rozpadają. Podobnie jak związki się rozpadają, ale znajomości rozpadają się jeszcze częściej. Z prostej przyczyny, bo znajomości zawieramy więcej niż związków. Różnie to bywa, nasze drogi się rozchodzą, ktoś się przeprowadzi i już. Nadal się lubimy, nadal mamy ochotę ze sobą rozmawiać tylko spotkać się nie ma jak. Potem choćby dlatego, że spotykamy się z kimś innym mamy coraz mniej czasu na pielęgnowanie wcześniejszej znajomości. Ten sam mechanizm występuje gdy jedna z osób zacznie związek. Zwyczajnie dla rozwoju tego związku potrzebuje więcej czasu i aby go zdobyć musi poświęcić czas, który kiedyś miała dla innych. I nikt się nie powinien o to gniewać, przecież lubimy tych, których lubimy i chcemy dla nich jak najlepiej. A znalezienie dobrego partnera to z pewnością jak najlepiej. Ludzie biorą ślub, rodzą dzieci, przeprowadzają się i wyjeżdżają. Znajomych ubywa i ubywa ludzi, z którymi potencjalnie moglibyśmy budować nowe znajomości. To nic dziwnego i zdrożnego, że też chcemy znaleźć tą osobę, z którą moglibyśmy zbudować nasz główny związek dookoła, którego oplatały by się znajomości z innymi również ważnymi dla nas ludźmi. To, że spotkałaś swojego partnera jeszcze zanim wyprowadziłaś się od rodziców i nigdy nie byłaś sama nie znaczy, że coś z tobą jest źle. Tak samo jak to, że jesteś sama, a wolałabyś być z kimś. I nie daj sobie wmówić, że coś jest z tobą nie tak, albo, że na pewno nie akceptujesz samej siebie, bo nie chcesz być sama. Tylko umówmy się co do jednego, będąc z kimś nie możesz się czuć gorzej niż samej. Powinnaś czuć się dobrze i sama i z kimś, tylko nie wstydź się mówić głośno, że wolałabyś z kimś.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zabawy z gofrownicą

Balsam i krem do rąk o zapachu Peonii z Sephora

Jarmark Świąteczny w Krakowie

Trzy ulubione ziółka

W kolorach jesieni - kosmetyczne liski