Ulubieńcy miesiąca #1

Argan, Praliny, Malowany welon
Zgodnie z obietnicą przygotowałam dla was pierwszy wpis z serii zachwytów miesiąca. Co prawda dzień po obiecanym terminie, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie. W przyszłości na wypadek gdyby ostatni dzień miesiąca znowu wypadał w tygodniu będę przygotowywała notatki z wyprzedzeniem w weekend. W tym miesiącu ostatni weekend miałam notatkowo napięty, także się nie udało. Miały być miesięczne hity, ale postanowiłam wykazać się odrobiną twórczości i niepowtarzalności, stąd wzięły się zachwyty.  Mam nadzieję, że tytuł, a także pomysł wam się spodoba. No to zaczynamy!









Kosmetyk: 


Miałam bardzo duży problem z podjęciem decyzji w związku z wyborem najbardziej zachwycającego kosmetyku tego miesiąca. Nowe produkty mam od naprawdę niedawna przez co czuje się skrepowana pomysłem żeby się nimi zachwycać i je zachwalać. A te, które mam już dłużej i uważam za sprawdzone chciałabym zaprezentować w zestawieniach trzech ulubieńców danego typu. W pierwszych zachwytach planowałam zaprezentować coś naprawdę wyjątkowego co mogłoby zapierać dech w piersiach, ale tak się raczej nie stanie. Zdecydowałam się na produkt, który zachwyca swoimi właściwościami użytkowymi. Argonowe chusteczki do demakijażu twarzy. Tak chusteczki do demakijażu twarzy, aż trudno o coś bardziej prozaicznego. Jednak jako posiadaczka skóry tłustej ze skłonnościami do łojotoków na tle nazwijmy to zaburzeń pokarmowych, fakt istnienia produktu z agranem, który mogę bezkarnie używać jest zachwycający. Argan jest tłusty i nawilżający, ale pachnie po prostu cudownie. Jednak każde odżywianie mojej skory jest ryzykowne. Czy to twarz czy skora wszędzie powyżej kolan, istnieje prawdopodobieństwo pojawienia się jakiegoś wyprysku, a im wyżej tym to prawdopodobieństwo jest większe. Dlatego gdy moja mama, posiadaczka skóry suchej zakupiła te chusteczki po prostu jej pozazdrościłam. I to tak bardzo, ze aż postanowiłam sobie jedną pożyczyć w celu demakijażu oczu. I co się okazało? Że jako jedne z niewielu produktów łatwo, dokładnie i bezboleśnie mi ten makijaż z oka zmyło. A co ciekawsze okazały się zbyt suche dla suchej skóry mojej mamy, za to dla mnie idealne. Produkt ten w delikatny sposób jakby podsuszało czy matowiło skórę, jednocześnie ją odżywiając. A może bardziej trafnym opisem działania tych chusteczek jest stwierdzenie, ze zmywają brud i makijaż nie podrażniają skóry. Nie naruszają jej struktury, przez co jej właśnie nie wysuszają, co potem powoduje nadmierne wydzielanie sebum. Czyszczą ja w sam raz, dokładnie, ale bez krzywdy. I dokładnie czyszczą oko, bez potrzeby nadmiernego tarcia i ryzyka powyrywania rzęs. Mają śliczne opakowanie, w kolorach wywołujących wrażenie luksusu i do tego ładnie pachną. Nadają się do domu i na wyjazdy. Jeśli o mnie chodzi, to są pierwsze chusteczki, które zużyłam w krótkim czasie. Bez żadnego przymuszania się, tylko właśnie ze względu na ich dobroczynne działanie na moją twarz. Niby prozaiczne chusteczki, ale dla mnie to hit.

Film: 

Jak Bóg da. (Se Dio Vuole, Włochy 2015). Dotarcie do tego filmu może być trudne, chociaż zdecydowanie sugeruję podjęcie próby.  10 listopada 2017, będzie emitowany o godzinie 02:50  na kanale Cinemax 2, polecam nagrać jeśli ktoś ma taką możliwość. Tematyka filmu nasuwa skojarzenie, że będzie on próbował na siłę forsować opinię. Że zwyczajnie będzie religijny i jednostronny. Tymczasem film ten mimo, że traktuje o religii, religijny nie jest. Jest to po prostu lekka komedia z puentą. Przyjemny, miły film na lekkie popołudnie. Odrobina relaksu na weekend. Relaksu podszytego przemyśleniami. Nie narzucając i nie obciążając psychicznie ten film przemyca jednak mądrą myśl. O tolerancji i sposobach na radzenie sobie z emocjami. To najlepszy opis jakim potrafię określić czym zachwycił mnie ten film bez zdradzania jego fabuły. A fabuła opiera się o zamieszanie jakie wywołuje syn znanego i cenionego kardiologa zapowiadając, że przy kolacji chce się podzielić z rodziną ważną wiadomością. Wszyscy zakładają, że jest on homoseksualistą, tymczasem prawda okazuje się być bardziej szokująca.

Książka: 

Malowany welon autorstwa W. Somerset Maugham. Nie jest to co prawda książka, którą przeczytałam w tym miesiącu, jest to jednak jedna z moich ulubionych pozycji. Nie będę ukrywała, że zwyczajnie nie czytam na tyle dużo żeby móc co miesiąc wynajdować ścieżynkę do polecenia (bo nie każda książka jaką przeczytam jest godna polecenia). Dlatego będę tu mieszała nowości w mojej kolekcji z tymi, które uważam za klasyki. A dlaczego zaczynam malowanym welonem? Bo jest to jedna z książek, która od razu przychodzi mi na myśl na hasło najlepszych, a za razem nie jest tak popularna jak Forrest Gump czy Lot nad kukułczym gniazdem. Chociaż w ich przypadku ludzie zazwyczaj odnoszą się do filmów, a nie ich znacznie lepszych książkowych oryginałów. Malowany welon napisany jest przystępnym, ale ładnym literackim językiem. Z jednej strony łatwo się go czyta, a z drugiej ma pozytywny wpływ na język jakim my się posługujemy. To jest zdecydowanie jeden z elementów, którego poszukuję w moich lekturach. Możliwość rozwoju mojej elokwencji. Żeby obniżyć standard mojej mowy, wystarczy, żebym nie czytała, nie potrzebuję w tym celu dokładać dodatkowych starań czytając byle co. Drugi miły element to czas i miejsce w jakim rozgrywa się akcja. Chiny, 20 lata ubiegłego wieku, miejsce oddalone od tu i teraz. Jedna z tych rzeczy, które rozwijają nasze horyzonty. Czytając zawsze o ludziach podobnych do nas w sytuacjach podobnych do naszych, wiele się nie rozwiniemy. I rzecz najważniejsza, fabuła. Książka ta traktuje o rozwoju człowieka, jego osobowości. Najbardziej drażniącym mnie zarzutem pod adresem tej pozycji jest to, że wątek romantyczny nie rozwinął się w taki sposób jak ktoś oczekiwał. Ale malowany welon nie traktuje o historii miłosnej, jest ona tylko tłem dla sedna tej opowieści. Rozwoju osobowościowego jakiego dokonała Kitty. Postać ta przeistoczyła się z bezmyślnej i krótkowzrocznej istoty skupionej na swoich najbardziej przyziemnych potrzebach, jedzenia, ciepła miejsca do spania i braku nudy, do poziomy w pełni rozwiniętej emocjonalnie dorosłej osoby podejmującej odpowiedzialność za samą siebie. Coś czego i dziś wielu z nas nie chce robić. Ta książka moim zdaniem jest niezwykle feministyczna. Pokazuje jak kobieta z roli zależnej od mężczyzny, z której była całkowici zadowolona, i z której potrafiła dobrze korzystać przechodzi do roli równorzędnej. Pomimo, że za zdobywanie samodzielności płaci utratą przywilejów. Bo brak odpowiedzialności to jest przywilej, to, że ktoś coś za ciebie zrobi, że nie musisz się czymś martwić to jest przywilej. Jest to pozycja bardzo głęboka emocjonalnie, pokazująca przemianę i zarazem pomagająca rozwinąć coś w sobie. A to jeszcze na tle interesującej historii, ale właśnie na tle. Ta historia ma nam coś pokazać, nie jest sednem samym w sobie, jest instrumentem. Polecam każdemu kto lubi skłaniać siebie samego do głębszych przemyśleń.

Smakolyk: 

Biedronkowe czekoladki z masłem ciasteczkowym. Tak, tak, chodzi o krem Speculoos, ale najwyraźniej jest to nazwa zastrzeżona. Prawdopodobnie marka, dlatego w Biedronce mamy opisową nazwę w języku polskim. Krem ciasteczkowy, a w Lidlu spotkamy krem Spekulatius. Ale wiemy o co chodzi. O pyszny krem z ciasteczek. Mam nadzieje, ze się jeszcze w biedronce pokażą, żebym mogła przytyć jeszcze więcej. I jeszcze bardziej się dziwić dlaczego po powrocie do domu nie jestem w stanie przestać podjadać. A w między czasie pobiegnę do Lidlu kupić słoik ich specjału. Drugi bo jeden już mam, ale jak mogłabym zaspokoić się jednym skoro mają 2 rodzaje? Gładki i z drobinkami. No jak?

Inne: 

Ostatnia kategoria. W tym miesiącu wygrywa ją galeria Serenada w Krakowie, otworzona w zeszły piątek. O przepychankach i tłumach nie chcę rozmawiać. Miałam okazję przejść się korytarzami jednego piętra tej galerii. Nie ma co ukrywać, że jak wszyscy chciałam ją zobaczyć i to jak najprędzej, ale tłumy. Nie potrafię ich porównać do niczego innego niż tłumów jak na cmentarzu we Wszystkich Świętych. Te tłumy nie sprzyjają zakupom. Co prawda szukając wyjścia pozaglądałam jeszcze do trzech sklepów obuwniczych, ale poza nimi interesowały mnie tylko kosmetyczne i to często stoiska. Tak to sklepy i stoiska kosmetyczne zachwyciły mnie najbardziej. W galerii tej znajduje się pierwszy w Krakowie sklep The body shop, którego adresu nie znajdziecie jeszcze nawet na ich stronie. Przy samym wejściu (jednym z wejść) jest stoisko Semilac! Trochę dalej sklepik DIKO, innej marki lakierów hybrydowych, a już tylko kawałek dalej stoisko Golden Rose. Ponadto w galerii znajdują się SuperPharm, Hebe, Inglot i Sephora. Z tych, które widziałam na własne oczy. Doczytałam, że są tam też Rossman, MAC (ah, ich też widziałam!) i Ziaja. Ziaję też lubię. A to wszystko w jednym miejscu. Gdyby wykupiły tam miejsce jeszcze Pigment lub Kosmyk to by był już zakupoholiczkowy raj, a nie galeria. Także zdecydowanie jestem tą galerią zachwycona i prawdopodobnie będę w niej bywać. Na razie dzięki niej mam parę kosmetyków do testowania. Niedługo już na blogu. Zapraszam.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zabawy z gofrownicą

Balsam i krem do rąk o zapachu Peonii z Sephora

Jarmark Świąteczny w Krakowie

Trzy ulubione ziółka

W kolorach jesieni - kosmetyczne liski