Nowości w mojej kolorówce



Nie takie już nowości, bo zakupione w zeszłym miesiącu, kiedy to narobiłam grzechów i grzeszków kosmetycznych. Poszalałam stacjonarnie i w Internecie, żeby teraz to wszystko sprawdzać, wąchać, używać i można powiedzieć, że testować. Na tej fali przygotuję dla was całkiem sporo wpisów kosmetycznych. A dzisiaj ciut o kolorówce:

Cienie z Golden Rose

Cienie z Golden Rose to cudeńka. Ta marka naprawdę wie co robi. Są mocno napigmentowane, ładnie się przyczepiają do skóry, nie osypują się. Bezproblemowo się rozcierają i mieszają. Faktycznie maja takie kolory jak w opakowaniu.

Ja wiem, ze ten zestaw cieni to nic nowego, ale mimo, ze chciałam go mieć to jakoś nigdy nie było okazji. Podobało mi się też kilka innych paletek, które cenowo mocno z nim konkurowały i tak oddalał się na liście moich potrzeb i oddalał, aż pewnego dnia uznałam, ze więcej cieni mi nie potrzeba i koniec kupowania. Ostatnio jednak cos się we mnie złamało, a raczej straciłam głowę i postanowiłam go zakupić. Ponieważ już nie pamiętałam, który zestaw wygrał skrupulatną analizę, na szybko porównałam w głowie kolory w paletkach z tymi, które posiadam. Szale przeważył bordowo czerwony cień o nutach śliwki, którego nie potrafiłam porównać z niczym co bym już miała. Jednak teraz widzę, ze była to nierozważna decyzja, bo pozostałe trzy bardzo przypominają kolory, które już mam. Oczywiście jest to jedyny powód nierozważności tej decyzji. Same cienie jakościowo są naprawdę dobre. A i kolory choć na pierwszy rzut oka mogą się wydawać niezbyt mocno powiązane ze sobą mogą być bez problemu łączone. Ładnie się ze sobą zgrywają i można za ich pomocą wykonać pełny makijaż oka.

Te cienie można nakładać zarówno na sucho jak i na morko. Ja niestety na morko jeszcze nie miałam okazji ich wypróbować, ale oceniając po trwałości nałożonych na sucho mam naprawdę wysokie oczekiwania. Poniżej przedstawiam wam swatach (a jak tylko zastanie mnie w wolnym czasie odrobina słońca to podmienię to zdjęcie na porównanie kolorów z Kobo).

Wet & Dry cienie z Golden Rose


Baza pod cienie z Wibo

Bardzo podoba mi się jej opakowanie. Kolory czarny i zloty podświadomie kojarzą nam się z luksusem i tak mi się kojarzy ten taniutki kosmetyk. Kształt opakowania również pasuje do kolorystyki, jest bardzo zgrabny i mimo, ze szeroki to słoiczek wydaje się smukły. jest malutki i zgrabniutki co o dziwo jest jego wadą. Sam fakt, ze słoiczek jest mały na początku bardzo mi się spodobał, ponieważ wcześniej używałam bazę z Hean, której w całości nie udało mi się zużyć. Dlatego gdy otworzyłam jak mi się wydawało podobnej wielkości pudełeczko, by wyjąc z niego mały słoiczek najpierw się ucieszyłam. Myśląc, ze tym razem uda mi się wykorzystać cały produkt. Co zawsze daje jakaś dziwna satysfakcje. W końcu denko to denko.

Niestety bardzo szybko przekonałam się, ze mały rozmiar słoiczka nie jest jego zaleta, bowiem bardzo trudno wydostać z niego produkt. Już na początku pozostają nam dwie opcje. Dosłownie wygrzebać odrobine wierzchem paznokcia lub posłużyć się pędzelkiem, który niestety będziemy musiały każdorazowo umyć, co od razu oznacza, ze należało by mieć dwa pędzelki. Jak się już domyślacie, produkt ten jest zasychający. Na włosiu pędzelka widać to bardzo wyraźnie, jednak na oczach nie jest to wyczuwalne. Przynajmniej ja nawet w najmniejszym stopniu nie odczuwam żadnego rodzaju ściągnięcia po zastosowaniu tej bazy.

Sprawdza się nieżle. Nie robiłam testów porównawczych oko do oka, także ostrzegam, ze moja opinia porównawcza jest całkowicie subiektywna. Mam wrażenie, ze na moim oku, baza pod cienie z Wibo, sprawdza się lepiej niż użyty w takim celu cień w kremie z Rimmel, ale odrobine gorzej niż baza pod cienie z Hean. Jednak na trwałość makijażu maja tez wpływ użyte cienie, z którymi bazy mogą reagować inaczej zależnie od marki.

  Co do jednego jestem pewna. Baza pod cienie z Wibo przedłuża ich trwałość. Jak bardzo i na jak długo zależy w znacznym stopniu od waszego oka. Ja mam tłusta powiekę. Zdążało mi się i to regularnie, ze już koło południa po makijażu zostawał mi tylko ślad w postaci rulonika zwiniętego na środku ruchomej powieki. Z tymi bazami po powrocie z pracy do mojego makijażu można mieć zastrzeżenia, ale dalej wyraźnie widać gdzie był jaki kolor i może starte, ale widać cieniowanie. A w dni kiedy nie mam problemów ani z łojotokiem, ani puchnącymi oczami, nawet po pieszym powrocie z pracy makijaż oka zostaje nienaruszony. Także mi się działanie tej bazy podoba. Nikogo na pewno nie zniechęcałabym do jej zakupu, tylko pamiętajcie o pędzelku.

Metaliczna pomadka Eveline

Ostatnia z nowości w mojej kolorówce to pomadka metaliczna z Eveline. Moda na pomadki metaliczne rozkręciła się na całego. W swojej szafie posiada je już chyba każda marka. Ja ze względu na trwający u mnie od jakiegoś czasu zakaz zakupów kolorówkowych w taka pomadkę zaopatrzyłam się dopiero teraz. Całkiem przypadkiem i bez głębszego zastanawiania się, pod namowa koleżanki sięgnęłam po tę pomadkę. Bardzo przypadł mi do gustu jej kolor. Lubię róże o tym nasyceniu, a pomadki o takim błysku jeszcze nie mam. Nic w tym dziwnego skoro większość moich zbiorów stanowią maty.

Szminkom kolorowym z firmy Eveline nie mam nic do zarzucenia. Maja dobra pigmentację, nie wysuszają ust. Trwałością nie powalają, ale jest ona raczej standardowa jak na pomadki kremowe. Ładnie pachną i łatwo się rozprowadzają. Nie ścierają się samoistnie poza krawędzie ust. Nie zauważyłam, żeby odbijały się na zębach. Jedynie w kwestii metalicznych uważałabym na to, ze mogą dodatkowo zwężać wąskie usta. Ale to tez może zależeć od ich kształtu i padania światła w danym momencie. Ta pomadka nie jest też przesadnie błyszcząca, dzięki temu zależnie od miejsca, w które się wybieramy, można ją nosić również w dzień.

Co myślicie o moich ostatnich zakupach? Macie lub chciałybyście mieć, któryś z tych produktów?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Semilac Extended 5w1 802 Dirty Nude Rose

Trzy ulubione ziółka

Lakiery hybrydowe Diko

Jarmark Świąteczny w Krakowie

Zestawienie waniliowych świeczek zapachowych